Michał Rydlewski

Inspiracją dla napisania tego artykułu była książka Marka Fishera pt. Realizm kapitalistyczny[1]. Ta niewielkich rozmiarów książeczka zawiera odwrotnie proporcjonalny potencjał poznawczy warty rozwijania. Jedna z tez książki mówi, iż psychiatria i psychologia funkcjonują jako instytucjonalne podpórki neoliberalizmu, które maja na celu jak najszybsze przywrócenie „chorego” do „zdrowia”, czyli przywrócenia jednostki do stanu społecznej „używalności”, funkcjonalności. Owa funkcjonalność jest uwarunkowana pewnym konkretnym obrazem świata, na który składają się kulturowo ukształtowane wyobrażenia o zdrowym/normalnym podmiocie. Ten obraz z kolei bardzo wiele zawdzięcza ideologii neoliberalnej, która traktuje społeczeństwo jako zbiór jednostek, gdzie każdy jest odpowiedzialny za siebie samego, w tym za swoje zdrowie (nie bez znaczenia jest tutaj szereg zjawisk i procesów dbania o zdrowie określanych mianem healthismu). Psychologia, zarówno ta profesjonalna (akademicka), jak i tzw. psychologia popularna, jest funkcjonalna wobec tego obrazu świata, gdyż zarówno w jednym, jak i drugim przypadku, ma ona na celu pomoc jednostce we włączeniu ją w tryby społecznego świata, od którego ona odstaje, przy czym społeczne skonstruowanie tego świata, tego co w nim zdrowe/normalne właśnie, pozostaje przezroczyste i nie jest wyraźnie problematyzowane. Psychologiczne skupienie na jednostce kosztem tego, co społeczne, zostało już opisane m.in. przez Richarda Sennetta[2].

Konsekwencją tego stanu rzeczy jest fakt, że gdy jednostka zaczyna mieć problemy psychiczne, racjonalnie w sensie kulturoznawczym, tj. zgodnie z ukształtowanymi uprzednio przekonaniami[3], uznaje, że to z nią jest „coś nie tak”, a nie ze społeczeństwem, które warunkuje jej życie na różnych poziomach, w tym także zdrowia psychicznego. Słowem świat dookoła jawi mi się jako zdrowy/normalny, w którym ludzie mają pracę z sensem w odróżnieniu od mojej „pracy bez sensu”[4], są szczęśliwi, mają udane związki, podróżują, o czym nieustannie przekonują mnie ich obrazy w mediach społecznościowych. Inni pracują i są szczęśliwi, ja nie jestem, ergo, „coś ze mną jest nie tak” (jest tak nawet wtedy, gdy jednostka deklaruje, że to tylko obrazy).

Przykładem takiego spojrzenia, kierującego wzrok do wewnątrz, a nie na zewnątrz, może być m.in. jest stosunek do choroby jaką jest depresja, na którą cierpiał Mark Fisher. Autor jednak nie fetyszyzował jednostki, w tym jej indywidualnej psychiki, nie traktował jej w kategoriach tego, co prywatne i osobiste, lecz ujmował kontekście społecznym. Nie pytał zatem, „co jest ze mną nie tak”, ale co jest nie tak ze społeczeństwem, które wytwarza takie jak ja jednostki. Depresje ujmował jako stan nie tyle psychiczny, co ontologiczny, gdyż to, co psychiczne jest wynikiem tego co nadrzędne wobec niej i co posiada moc jej kreacji, czyli kultury. To, co prywatne zależy od tego, co społeczne, kulturowe, klasowo-ekonomiczne. Depresja jako choroba była i jest, jego zdaniem, efektem kapitalistycznej formy podmiotowości sprzężonych ze światem postpiśmiennym.

Odkładając na inną okazję refleksję nad samą profesjonalną psychologią, należy zauważyć, iż szczególnie psychologia popularna, rozumiana jako zbanalizowana wersja psychologii profesjonalnej uprawianej na uniwersytetach, sprowadza się w zasadzie do indywidualno-pragmatyczego poradnictwa w stylu „zarządzania sobą i swoimi emocjami”. Wykorzystuje ona praktyki terapeutyczne stosowane przez profesjonalnych psychologów, takie jak coaching i mindfulness, czyni to jednak na swój własny sposób, prowadząc do tego, co określiłbym mianem prywatyzacji problemów psychicznych.

W swoim artykule chciałbym pokazać kilka przykładów, zarówno z obszaru psychologii profesjonalnej, jak i psychologii popularnej, pokazujących desocjalizacyjny (odspołeczniający) i depolityzacyjny (odpolityczniający) wymiar tych praktyk realizowanych przez poszczególne osoby, które dzięki odpowiednim narzędziom (to słowo bardzo modne w popularnych praktykach terapeutycznych), dają możliwość, czy nadzieję na tę możliwość, „ulepszenia siebie”, tworzenia „lepszej wersji siebie”, jak mówi popularne hasło reklamowe.

W tym miejscu należy przywołać tytułowe „techniki siebie”. Pojęcie „techniki siebie” zapożyczam rzecz jasna od Michela Foucaulta, które to określa sposoby, jakie wykorzystuje człowiek, aby oddziaływać na siebie w celu autorefleksji i rozumienia siebie samego[5]. Choć francuski filozof mówiąc o „uczeniu się siebie” oraz „troski o siebie” omawiał je w kontekście określonych nurtów filozofii starożytnej oraz wczesnochrześcijańskiej, to można je z powodzeniem przenieść na obszar kultury współczesnej, z tym, że owa technika nie jest już regulowana filozoficznie czy religijnie, lecz kapitalistycznie. Przykładem jest coaching, który traktuję, w aspekcie zawodowym, jako praktykę terapeutyczną mającą na celu dostosowanie jednostki do neoliberalno-elastycznego modelu pracy, z którego czuje się ona wyalienowana, w związku z czym nieszczęśliwa[6], co jest efektem przejścia od fordyzmu do postfordyzmu, prekaryzacji oraz zanikiem państwa opiekuńczego[7].

Dodam również, że wybór przykładów jest arbitralny i subiektywny. Ma jedynie na celu pokazanie związanych z nim niebezpieczeństw, tego, że nie są one bezproblemowym dobrem (nie twierdzę przy tym, że moje przykłady dotyczą wszystkich innych uwikłań w praktyki terapeutyczne, gdyż mogą mieć, i na pewno mają, one dobre strony). Co jest wspólne moim przykładom? Wspomniana prywatyzacja problemów psychicznych, czyli wyegzorcyzmowanie z pola widzenia sfery publicznej (kultury), a w zamian uświęcenie poprzez naturalizację i biologizację efektu końcowego w postaci „mózgowej konkretyzacji”. Ostateczny fakt stwierdzający istnienie jakiegoś stanu chorobowego sprowadza się do zdania, że jednostka odstaje od normy, gdyż jest z nią coś nie tak (np. ma za niski poziom serotoniny), przy czym nie pyta się już, dlaczego jest on taki niski, jeśli można go sztucznie podwyższyć. Słowem zapomina się cały proces materializowania i konstruowania tego faktu. Jak trafnie pisze Fisher: „Obecnie panująca ontologia wyklucza możliwość uwzględnienia jakiegokolwiek społecznego związku przyczynowego w przypadku choroby psychicznej. Chemizacja i biologizacja choroby psychicznej jest oczywiście wprost równoznaczna z jej depolityzacją. Traktowanie jej jako indywidualnego problemu chemiczno-biologicznego jest dla kapitalizmu niezmiernie korzystne. Po pierwsze wzmacnia to dążenie Kapitału do zatomizowanego indywidualizmu (jesteś chory, bo taką masz chemię mózgu). Po drugie, tworzy nieprawdopodobnie lukratywny rynek, w którym międzynarodowe koncerny farmaceutyczne mogą wciskać ludziom swoje leki (wyleczymy Cię przy pomocy naszych SSRI). Oczywiste jest, że choroby psychiczne konkretyzują się na poziomie neurologicznym, ale nie mówi to nic, o ich przyczynie. Jeśli prawdą jest to, na przykład, że depresję wywołuje niski poziom serotoniny, to nadal należałoby wyjaśnić dlaczego to poszczególne jednostki mają jej taki niski poziom. Wymaga to wyjaśnień natury społeczno-politycznej”[8].

Coache – (cyfrowi) bohaterowie naszych hiperindywidualnych czasów

Neoliberalne imaginarium kultury, w którym żyjemy, zaludniają różne postaci. Rozprzestrzenia się ono, i bierze w posiadanie coraz to nowe obszary życia społecznego oraz sfery funkcjonowania jednostki dzięki komunikacji cyfrowej. Uczestnictwo w kulturze dla niektórych segmentów młodego, polskiego społeczeństwa jest zapośredniczone w przeważającej mierze poprzez medium Internetu, a w mniejszym stopniu poprzez medium telewizji czy książki, co sprawia, że żyją coraz bardziej w kulturze obrazu niż kulturze pisma (tzw. postpiśmienność). Internet umożliwił stworzenie i rozplenienie całych zastępów charakterystycznych dla siebie fantazmatów, takich, jak: influencerzy, freelancerzy, youtuberzy, blogerzy, vlogerzy, etc. którzy tworzą z samych siebie, tj. swoich osobowości, produkty na sprzedaż, gdzie człowiek staje się marką, czego wyraźnym znakiem personal branding. Bez zażenowania czy wstydu pokazują swoje życie prywatne, nierzadko upubliczniając sprawy intymne, ukazując jednocześnie ekskluzywno-konsumpcyjny styl życia, pożądane i cenione wartości, takie jak: hiperindywidualizm, oryginalność, skupienie na sobie, bycie modnym i na zawsze na bieżąco z trendami (od technologicznych po kulinarne). To wynik realizowania przekonań charakterystycznych dla internetowego dyktatu widzialności czy szerzej kultury cyfrowego narcyzmu[9].

Istnieje jednak fantazmat, który w perspektywie wartości neoliberalnych i ich upowszechniania oraz pełnionej funkcji w przepływie pomiędzy klasami i grupami społecznymi w łonie polskiego społeczeństwa i dostosowania wizerunkowo-mentalnego do tej „lepszej”, zasługuje na szczególną uwagę: to fantazmat samozwańczego coacha, który zyskuje swoją popularność dzięki obecności w Internecie (niekiedy jego działalność przekłada się na książki poradnikowe, ale to nie one antycypują jego popularność). Fantazmat samozwańczego coacha stanowi istotny element neoliberalnego imaginarium. Imaginarium to, z wielu względów, oceniam krytycznie, a zatem i fantazmat samego, nie-profesjonalnego coacha oceniam negatywnie[10]. Może w tym miejscu powstać pytanie: co złego widzisz w namawianiu ludzi do odkrywania samych siebie oraz realizacji potrzeb własnego Ja? Spełnianiu swoich marzeń? Rozwoju zawodowego oraz osobistego, nieustannym uczeniu się? Zdroworozsądkowy ogląd świata podpowiada, że w owych praktykach z istoty swojej nie ma, i być nie może, nic niewłaściwego. Badacz kultury musi jednak patrzeć głębiej i szerzej, czyli zobaczyć te pytania i łatwe do wyobrażenia odpowiedzi w szerszym kontekście społecznym, co skomplikuje zdroworozsądkowy obraz świata poprzez wskazanie na zakorzenienie w nim ideologii neoliberalnej ze szczególnym uwzględnieniem hiperindywidualizmu.

Ciśnij, ciśnij, ciśnij! Kołcz Mike, czyli syndrom biedy

Kim jest Kołcz Mike czyli Michał Wawrzyniak? Na stronie internetowej jego firmy oferującej szkolenia „MentalWay”, możemy przeczytać, iż jest on „ekspertem od uwalniania ludzkiego potencjału”, ponadto wizjonerem, artystą, mentorem, filantropem i biznesmenem oraz autorem motta: „Zawsze i wszędzie możesz wszystko”. Warto zaznaczyć, iż określenie „szkolenia” zapisane są w cudzysłowie, gdyż „[…] już dawno przestały być zwyczajnymi <<szkoleniami>>. Od dawna porównywane są do czegoś z pogranicza sztuki, teatru, kabaretu i filmu”: są raczej nową formą eventu, „ponieważ nie pasują do niczego, co możesz już znać ze swojego życia”. Jest przedstawiany jako spełnienie american dream, gdyż – jak możemy przeczytać – rozpoczynając swoją przygodę w świecie rozwoju osobistego nie miał w ogóle pieniędzy, a jego życie prywatne legło w gruzach. Od tego momentu, czyli siedem lat temu, zbudował wielomilionowy biznes, zainwestował ponad półtora miliona złotych w swój rozwój, a prywatnie zbudował idealny związek i wspaniałą rodzinę[11].

Michał Wawrzyniak jest przedstawiany nie tylko jako osoba z „potężną wiedzą” (choć w ogóle nie jest powiedziane, jakiego typu to wiedza), ale przede wszystkim praktyk oferujący szkolenia lub pracę indywidualną podczas coachingu lub mentoringu mające na celu poprawienie życia biznesowego oraz prywatnego.[12]

Bez wątpienia jest postacią nietuzinkową, charyzmatyczną, świetnie kreującą swój wizerunek jako eksperta, osobą dobrze poruszającą się po media społecznościowych oraz Internecie. Często zmienia swój wygląd (fryzury, stylizacje), pokazuje swoje życie prywatne, w tym piękny dom i gadżety, oryginalne pasje, którymi się chwali. Jego sposób mówienia, w którym poprzez częste używanie wulgaryzmów dobitnie podkreśla swoje przesłanie, zapada w pamięć. Ponadto jest osobą rozpoznawalną (choć jego popularność czasy świetności ma już za sobą) o czym świadczy m.in. ponad piętnaście tysięcy przeszkolonych osób oraz „klikalność” jego osoby w Internecie i mediach społecznosciowych (fejsbukowy profil „Kołcz Mike” polubiło ponad sto tysięcy ludzi).

Michał Wawrzyniak zasłynął opublikowanym trzy lata temu w Internecie materiałem będącym pięciominutowym skrótem jego dwudniowego szkolenia. Treść kultowego już dzisiaj materiału pt. „Kto ci ukradł marzenia?”[13], to monolog Michała Wawrzyniaka dotyczący tego, co jest sukcesem oraz sposobów jego osiągania. Na podstawie tego materiału, jak i wielu innych dostępnych w Internecie, daje się stosunkowo łatwo określić cenione przez Michała Wawrzyniaka normy i sposoby ich realizacji, który sprzedaje nam „wiedzę co” (przekonania normatywne) i „wiedzę jak” (przekonania dyrektywalne). A zatem, w skrócie, najbardziej pożądana wartość to pieniądze, bycie bogatym, które jest wyznacznikiem szczęścia i sukcesu, bieda zaś to porażka wynikająca z tego, że ktoś jest leniwy i nieustannie szuka wymówek. Co prawda w niektórych swoich materiałach Wawrzyniak mówi, że pieniądze to nie wszystko, że nie są one najważniejsze, ale jest to jedynie deklaracja co do pewnego obrazu świata, a nie obraz faktycznie „wyznawany”, gdyż nieustannie epatuje on swoim bogactwem. Aby być szczęśliwym należy nieustannie gromadzić nowe doświadczenia, przeżywać, być nastawionym na swój rozwój, stawiać siebie w centrum. Ponadto mieć piękne ciało i piękne ciała „konsumować”. Być oryginalnym, nie być takim, jak inni, nie być „zwykłym człowiekiem” (to jedno z haseł Wawrzyniaka). Tym, co jest cenione, to przebojowość, która – to warto podkreślić – zupełnie wyklucza z neoliberalnego świata mniejszą kulturową, jaką stanowią ludzie nadwrażliwi[14]. Stawiając za przykład ludzi rozpoznawalnych wskazuje, że poczucie wartości oraz szczęście człowieka zależy od jego widzialności, popularności, stając się tym samym czymś, co trzeba manifestować, do czego osiągnięcia potrzebni są inni, patrzący na nas, dla których – dzięki i poprzez media społecznościowe – budujemy swój wizerunek. Współczesna kultura regulowana ideologią neoliberalną wmówiła „nowemu człowiekowi”, którego stworzyła, iż nieosiąganie się szczęścia, jeśli nie kupi odpowiednich rzeczy oraz gadżetów nierzadko służących manifestowaniu swojego szczęścia, gdyż upublicznienie chwil radości, daje poczucie jej autentyczności.

Szczęście, sukces, powodzenie w życiu i biznesie jest osiągalne, pozostaje w zasięgu ręki, możesz to kupić, mówi Wawrzyniak, jeśli tylko będziesz nad sobą pracował, poświęcał czas na swój rozwój, odpowiednio mocno się starał i – oczywiście – kupisz ode mnie wiedzę, która jest tutaj traktowana jako towar zapewniający powodzenie samo z siebie i ją zastosujesz. 

Taka strategia szkoleniowa wyznaczająca określone cele do realizacji oraz sposoby ich realizacji, to praktyka dyscyplinująca tworząca podmiot realizujące wartości społeczne regulowane ideologią neoliberalną, którego istotną częścią jest wciąż poszerzający swoje granice i moc konsumpcjonizm, hiperindywidualizm, kultura narcyzmu i widzialności/wizerunku. W tym sensie jest on hibernującym wzory kultury funkcjonariuszem, który nie poddaje refleksji samych tych wzorów, ale uczy, jak się do nich dostosować. Jest to o tyle funkcjonalne, i co przynosi mu finansowe korzyści, że dostosowany podmiot (o ile się to uda) faktycznie staje się szczęśliwszy, tak, jak szczęśliwszy staje się ktoś, kto zoperował nos, aby dostosować się do wzoru piękna (o ile oczywiście uznać, że ten moment dostosowania kiedyś się kończy).

Widać zatem wyraźnie, że coaching – w uproszczeniu – to praktyka wytwarzania zdyscyplinowanego podmiotu wyposażonego w określoną treść przekonań normatywnych oraz dyrektywalnych odpowiednio zmotywowanego do podejmowania działań, aby osiągnąć cel. Owa praktyka jest praktyką przynależącą do systemu neoliberalnego kapitalizmu, który ma moc regulatywną tworzenia kultury kształtującej podmioty tejże kultury, „podpowiadającej” podmiotowi co ma być jego celem (sukces materialny, konsumpcyjny styl życia), i jak go zrealizować (ciężka praca, brak sentymentów i skrupułów w osiąganiu sukcesu).

Odkryj swoje prawdziwe „ja”, czyli coaching ezoteryczny  

Jedną ze strategii coachingu jest odnalezienie swojego Ja. Coachowie personalni oraz coache biznesu często odwołują się do odnalezienia samego siebie swojego „prawdziwego Ja”. Moim zdaniem coaching jest iluzoryczną drogą odnajdywania swojego prawdziwego „ja”, które z istoty swojej jakieś jest i czegoś pożąda. Teza o istnieniu prawdziwego „ja”, jakiegoś „ja transcendentalnego” niezależnego od społecznego kontekstu, jest mocno kontrowersyjna, co świetnie wykazała Katarzyna Gurczyńska-Sady w książce pt. Człowiek jako słowo i ciało[15]. Można znacznie lepiej uzasadnić tezę przeciwną: nie ma żadnego prawdziwego Ja tkwiącego  gdzieś w nas w środku, w naszym wnętrzu, gdyż owe nietworzone przez sferę publiczną wnętrze jest bardzo problematyczne. Pojawia się pytanie, czym miałoby być to, co jest odkrywane nim zostanie to skonstruowane? Być może nam się tylko wydaje, że coś tam było wcześniej, bo niby jak mielibyśmy to sprawdzić przed procesem udanej konstrukcji? Metaforyka odkrywania traktowana jako rzeczywistość, coś empirycznego, a nie metaforyka właśnie, jest oczywiście funkcjonalna wobec psychicznego bezpieczeństwa jednostki, która po udanym procesie konstrukcji czuje się sobą, i co więcej, czuje się wolna w swoich wyborach. Ponadto prawdziwość Ja jest prawie zawsze wyznaczana przez podmiot ex post, tj. wtedy, kiedy np. ktoś się nawrócił: teraz jest sobą, odkrył swoje prawdziwe Ja, gdyż uprzednio nie był sobą (moim zdaniem w obu przypadkach był sobą, ale obecne Ja wymaga mocnej sankcji, a taką zawsze daje podejście esencjalistyczne). Dla naszego bezpieczeństwa ontologicznego korzystniej jest myśleć sobie w perspektywie odkrywania niż konstruowania, gdyż ta druga słusznie wskazuje, że to Ja jest potencjalnie zmienne i mogłoby być inne niż jest, a to nie leży w interesie ideologii (w zasadzie żadnej ideologii, a w moim przypadku ideologii neoliberalnej).Metaforyka odkrywania zakrywa cały proces konstruowania, czyni to, co skonstruowane czymś, co było tam wcześniej, ale czekało, już gotowe, jedynie na mentalne odsłonięcie przy wykorzystaniu odpowiednich metod i treningu personalnego. W tym sensie coaching personalny niczego w człowieku nie odrywa, lecz tworzy, przy czym tworzony podmiot tego zupełnie nie zauważa, nierzadko jak i sam coach, który nie działa na świadomie-kulturowym poziomie, gdyż i on nie przejrzał jej milczącej wiedzy. Na tym wszak polega władza, która rządzi coachem stwarzającym nowe zdyscyplinowane podmioty.

Poszukiwanie autentycznego Ja może być także strategią biznesową. Odnalezienie siebie ma być w perspektywie coachingu biznesowego splecione z osiągnięciem w nim sukcesu. Przykładem może być tutaj prowadząca szkolenia z „autentycznego biznesu” Paulina Milewicz. Na jej stronie możemy przeczytać:

Paulina „DOSTROJONA DUSZA” Milewicz – mistrz komunikacji i relacji międzyludzkich, mówczyni, bloggerka, biegle czytająca informacje z Kronik Akaszy, specjalistka od przekładania języka energii na język ludzki, pogromczyni zabobonów i energetycznych „mitów” w życiu i biznesie,  prowadząca własną firmę od 1995, wizjonerka, żona, matka, „święta i ladacznica”, kiepska pani domu, kociara, biegle wkłada kij w mrowisko… Wstrząśnie Tobą do szpiku kości, ale nie zmiesza. Pokaże Ci, O ILE ZECHCESZ,  Twoją energetyczną jakość, abyś już nigdy nie błądził/a, ani nie spekulował/a KIM JESTEŚ i jaki jest TWÓJ PRAWDZIWY ENERGETYCZNY POTENCJAŁ i co dla Ciebie i Twojego biznesu jest możliwe. Twórczyni i założycielka „dostrojonej duszy” i „autentycznego biznesu”. Mówi o sobie: Nie chciałam świadomości, ani wizjonerstwa, odpowiedzialności i konsekwencji. Ja jednak bardzo się temu opierałam. Brałam na swoje barki więcej, niż mogłam udźwignąć – dzieci, dom, prowadzenie firmy, kolejne studia, jeszcze więcej pracy. Wierząc w to, co wtłaczał mi mainstream, pozostawałam głucha na wołania mojego ciała. Przypłaciłam to ciężką nowotworową chorobą, wypadkiem, a w końcu doświadczeniem dwukrotnego przejścia na drugą stronę, po których nic nie było już takie samo. Rozstałam się po drodze z kilkoma „cudownymi” biznesowymi koncepcjami, które doprowadziły mnie do śmierci i prawie do bankructwa. Tak, psia krew, nie były „moje” i bardzo chciałam, aby „wypaliły”! Historię mojego epickiego „fakapu” możesz przeczytać TUTAJ. Odnalazłam jednak środki i sposoby, aby pozostać w swojej ziemskiej powłoce i robić to, czego chcę ja, oraz dzielić się tym, czego się nauczyłam. Najskuteczniejsze techniki i tajniki biznesu i jego ostatecznego kształtu zawdzięczam prywatnym konsultacjom z Johnem Assarafem, Jodanem Belfordem, Lisą Sasevich, Andrreą Hess i wieloma innymi czołowymi mentorami nowej Ery. Jestem autorką kilku programów wspierających Twój osobisty jak i biznesowy rozwój:  dostrojenie duszy, dostrojony biznes, kwantowa inżyniera rzeczywistości, komunikacja w biznesie i partnerstwie. Prowadzę autentyczny biznes, branding i komunikację[16].

Odnośnie szkolenia „Autentyczny branding zgodny z energetycznym potencjałem i osobowością”, które miało miejsce w dniach 7-8 sierpnia 2018 roku, możemy się dowiedzieć, iż jest ono przeznaczone dla tych „[…] którzy chcą wynieść kwantowo swój biznes w nowy wymiar, jak i dla tych co o nim poważnie myślą”. Kluczem do sukcesu jest bycie sobą, a nie naśladowanie cudzych przepisów, gdyż „biznes oparty na prawdziwej osobowości daje przepustkę do spełnionego życia”. Zdaniem Pauliny Milewicz prawdziwa osobowość to w życiu rzadkość, a w biznesie wartość niemalże nieobecna, ale to ona właśnie determinuje prawdziwy i namacalny sukces. Dzięki analizie poznawczej uczestnik kursu dowie się, jaki jest jego/jej model energetyczny. Prowadząca kreuje siebie na osobę, która, dzięki doświadczeniom życiowym (choroby, wypadku, dwukrotnego przejścia na „tamtą stronę”), przeszła odpowiednie kręgi wtajemniczenia. Co ciekawe, uczestnicy szkolenia (szczególnie kobiety), podkreślają również poprawę zdrowia psychicznego (np. zażegnania widma depresji) i kondycji fizycznej, w czym mogło m.in. pomogło zamówione „dostrojenie energetyczne”, „przywrócenie fasety duszy” i „transmutacja energii”.

Uważam, że jest to przykład wykorzystujący, najpewniej nieświadomie, obecny w  historii kultury europejskiej scenariusz kulturowy dotyczący wszelkiej maści uzdrowicieli oraz sprzedawców wiedzy tajemnej, ezoterycznej[17], w tym np. energoterapii oraz hipnozy[18], mających pomóc w „odnalezieniu siebie”. Ten scenariusz kulturowy szarlatana, obecny w czasach wczesnonowożytnych, pojawia się w nowej, kapitalistycznej odsłonie. Warto odnotować, iż określenie to w XVI i XVII wieku nie miało negatywnych konotacji. Nazywano tak wędrownych sprzedawców medykamentów, którzy chcąc przyciągnąć uwagę potencjalnych klientów wygłaszali zabawne monologi upodabniając się tym samym do błaznów[19]. Nie mam wątpliwości, że samozwańczy coache będą się chwytali różnych nowych narzędzi ulepszających „ulepszanie siebie”, o czym pisałem przy okazji wykorzystywania neuroprogramowania jako przykładowi współczesnego okultyzmu, rozumianego jako zespół poglądów niepoddających się żadnym naukowym weryfikacjom dotyczących ukrytych w człowieku mocy pochodzącej nie tyle z duszy, ile mózgu[20].

Mindfullnes jako praktyka terapeutyczna w ujęciu klasowym

Kategorię uważności zazwyczaj rozumie się jako konstrukt teoretyczny, tj. ideę uważności lub praktyki służące kultywowaniu uważności, np. medytację. „Uważność bywa także rozumiana – pisze Magdalena Szpunar –  jako stan świadomości dla którego właściwa jest stabilność emocjonalna, wrażliwość oraz dojrzałość emocjonalna. Poprzez procesy uważności rozumie się pewien systematyczny trening, którego efektem jest pogłębienie własnej świadomości, modelowanie (a raczej korygowanie) własnych, automatycznych zachowań, a także – co nie mniej ważne – wypracowanie pozytywnego stosunku do siebie i do własnego otoczenia”[21].

Obecnie mindfulness zyskuje dużą popularność w świecie coachingu i samorozwoju. To narzędzie/technika polegająca na uważności, skupieniu swoich myśli, i dzięki temu przeżywania rzeczywistości w sposób, jaki jest przez nas pożądany, słowem to kształtowanie stosunku do rzeczywistości swoją własną intencjonalnością. Na podstawie moich obserwacji wynika, że dotyczy ona (do nich jest skierowana), w pewnej częśći i w specyficznym kontekście, ludzi raczej zamożnych, którzy osiągnęli sukces zawodowy i finansowy. W pewnym momencie życia dochodzą do wniosku, że „uciekło im życie”, wszystko ich nudzi, nie przeżywają swojej rzeczywistości, gdyż żyją w ciągłym pospiechu, są skupieni na tym, co będzie, a nie na chwili teraźniejszej (uważam, podobnie jak Szpunar, że mindfulness jest odpowiedzią na nieświadome rozpoznanie skutków przyśpieszenia kultury). W pewnym sensie można powiedzieć, że to ktoś, kto przestał być zaangażowany w świat, przestał go przeżywać, a zaczął nad nim w sposób nieprofesjonalny, jak to czyni np. etnolog czy filozof, reflektować, przez co utracił kontakt z rzeczywistością: stał się jej widzem/obserwatorem, a nie uczestnikiem, co spotyka często profesjonalnych badaczy, o czym pisałem w artykule „Samoświadomość a gładkość funkcjonowania w kulturze”[22]. Musi teraz „powrócić” do rzeczywistości własnego przeżywania, na powrót przyjąć postawę zaangażowaną i do tego służy w mojej interpretacji mindfulness, przy czym wykorzystuje on wiarę w moc myśli/wyobrażenia, które ma się natychmiast urzeczywistnić. To myślowe zaprojektowanie sytuacji w świecie, przy czym nie jest on rozdzielny ode mnie w tym świecie: to ja panuję nad światem i tworzę go zgodnie ze swoim jego wyobrażeniem. Myśl wyprzedza rzeczywistość i je „programuje” by użyć słowa z zakresu coachingu. Będziesz miał taką rzeczywistość, jaką sobie w pojedynkę zbudujesz, co rzecz jasna traci z pola widzenia m.in. wspólnotowy wymiar tworzenia rzeczywistości społecznej (poświęcenia życia dla kariery), w tym politycznej[23].

I na koniec, pół-żartem, pół-serio, można powiedzieć, że jeśli praktykom coachingowym osiągniesz sukces materialny, to dzięki praktykom coachingowym, w tym mindfulness będziesz musiał naprawić to, co dzięki temu straciłeś, co potwierdza tylko, że samorozwój jest potrzebny na każdym etapie życia człowieka – nigdy nie osiąga końca, bo realny kapitalizm nie chce, aby człowiek osiągnął szczęście: on musi za nim gonić z językiem na brodzie.

Mindfullnes dla dzieci i brain gym dla studentów

Powyżej zwracałem uwagę na fakt, iż spora część psychologii profesjonalnej, a szczególnie psychologia popularna, jako „ślepa” na kulturę, zaczyna realizować i wzmacniać, świadomi lub nie, niebezpieczne wzory[24], w tym kulturę narcyzmu (przesadnym skupieniu na sobie). Ponadto „leczy” społeczne skutki, nie dostrzegając przyczyn, gdyż te są ponadindywidualne (kulturowe), a nie jednostkowe (psychiczne; to co psychiczne jest kulturowo uwarunkowane, gdyż nie ma jakiejś ogólnoludzkiej psychiki jako takiej, a na pewno już takiej, która operowałaby na tych samych przedmiotach).

Dobrym tego przykładem jest praktyka mindfullnes dla dzieci. Agnieszka Pawłowska, psycholog i certyfikowany trener uważności, zauważa, że praktyka uważności jest dobra dla dzieci, albowiem dotykają ich, analogicznie jak młodzież i dorosłych, te same problemy, np. nerwowość, rozkojarzenie czy swoistej „depresyjnej hedonii”, jak mówi Fisher. Trudno się dziwić, jeśli podlegają tej samej rzeczywistości społeczno-politycznej, w której ciągłe pobudzenie aktywności (hiperaktywność) staje się coraz powszechniejsze, czego jednak psycholog już nie odnotowuje. Niezależnie od deklaracji, traktuje ona dzieci jak małych dorosłych. Psycholog beztrosko kontynuuje myślenie indywidualistyczne z zupełnym pominięciem sfery publicznej, a to w niej leżą problemy, a nie w samym człowieku (dziecku, nastolatku).

Co do świata uniwersyteckiego, to należy odnotować fakt, iż w programie nauczania moich studentów znajduje się kurs Brain gym. Wyobrażenie zakładające, że ćwicząc swój mózg stanę się bardziej kreatywny, będę lepiej myślał, poddałem już krytyce w innym miejscu wskazując na sojusz neoliberalizmu i pop-neurobiologii prezentowany przez nieprofesjonalnych coachów[25]. Takie kursy wzmacniają tylko błędne przekonanie, że źródła kreatywności tkwią wewnątrz jednostki, racjonalnym jest zatem skupienie się na swoim Ja sprowadzonym do mózgu i trenowanie. Racjonalność ta jest jednak wyznaczana poprzez wartości kulturowe, za którymi w dużej mierze stoi neoliberalizm. Brain gym to praktyka skutkująca zabijaniem kreatywności, gdyż ta rodzi się w komunikacji w drugim człowiekiem, kiedy wymyśla się coś, co nie istniało przed owym spotkaniem, kreatywność ma źródło dialogiczne/interaktywne.  

Mindfulness i LSD

Połączenie mindfullnesu i środków psychodelicznych, jak. np. LSD, to wersja level hard poszukiwania samego siebie w stosunku do „kwantowej inżynierii rzeczywistości”. Połączenie mindfulnesu i psychodelicznej podróży jako swoistej psychoterapii oraz jej walory odsłania Michael Pollan, autor książki How to Change Your Mind. The New Science of Psychedelics. W obszernym wywiadzie dla „Przekroju”[26] przekonuje, iż środki psychodeliczne potrafią gruntownie przeorientować wszystko, co myślimy o sobie i świecie, w którym żyjemy. Psychodeliki odsłaniają umysł, powodują zanik ego, jego rozpłynięcie się w ponadjednostkowej świadomości. Sprawiają one, że pod ich wpływem „[…] do naszego umysłu napływa fala informacji dotąd marginalizowanych. Czujemy na przykład, że jesteśmy z innymi ludźmi związani znacznie głębiej i silniej, niż nam się wydawało. Albo że pomiędzy nami a światem natury nie ma żadnych granic, bo jesteśmy jego integralną częścią. A ponieważ nie ma już tych murów, które mozolnie wznosimy w codziennym życiu, zaczynamy znacznie intensywniej odczuwać również miłość, jedną z najpotężniejszych ludzkich emocji”. Środki psychodeliczne maja przypomnieć, że miłość jest najważniejsza, dają poczucie unii z wszechświatem, wszechogarniającą miłość. To mistyczne doświadczenie, ma pierwszorzędne terapeutyczne działanie, twierdzi Pollan, gdyż potrzebujemy psychodelicznego przebudzenia.

Przytoczę kluczowy z mojego punktu widzenia fragment wywiadu, w którym dziennikarz pyta, czy w dzisiejszym świecie potrzebujemy psychodelicznego przebudzenia, powrotu do pierwotnych emocji, czyli miłości, łączności z naturą oraz innymi, o których zdążyliśmy już niemal kompletnie zapomnieć jako jednostki, i jako cywilizacja. Pollan odpowiada, iż: „Mierzymy się dzisiaj na Zachodzie z dwoma zasadniczymi wyzwaniami. Po pierwsze, z plemiennością. Nie tylko pod postacią walczących ze sobą nacjonalizmów, ale także tendencji, które odzywają się wewnątrz jednego narodu czy społeczeństwa. Najlepszym tego przykładem jest dzisiejsza Ameryka. Drugie wyzwanie to zanieczyszczenie środowiska naturalnego i zmiany klimatyczne. Oba te problemy biorą się z budowania murów pomiędzy sobą a innym, uprzedmiotowiania tego, co nie jest mną, co jest ode mnie różne. Ludzi, którzy wyznają inne religie, pochodzą z innych kultur, mają inny kolor skóry, traktujemy jak wrogie obiekty, jak przedmioty. To samo robimy z naturą. Dewastacja środowiska naturalnego, której jesteśmy sprawcami, ma źródło w sposobie, w jaki je postrzegamy: jako coś odrębnego od nas. Psychodeliki stanowią bezpośrednie panaceum na oba te problemy”.

Podkreślę trzy kwestie. Pierwsza dotyczy mitologizacji narkotyków jako środka odblokowującego jakoby tajemnicze pokłady ludzkiej psychiki. Szczególnie widać to w mariażu para antropologicznej literatury o charakterze kontrkulturowym oraz popkultury, czego widomym znakiem była kariera Nauk Don Juana Carlosa Castanedy, w których narkotyki były środkiem do dogłębnego poznania samego siebie i otaczającego świata. Zresztą Pollan w wywiadzie aprobatywnie przywołuje doświadczenia/eksperymenty z narkotykami kontrkultury lat 60-tych XX wieku uznając je za ważne z dzisiejszego punktu widzenia. Przekonuje on w gruncie rzeczy, iż kultura, rozumiana jako sfera opresji, odrywa nas od zewnętrznego świata, że dopiero jej usunięcie, dzięki psychodelikom, pozwala nam odczuwać z nią mistyczną łączność.

Druga, związana z pierwszą, zakłada, że dzięki psychodelikom możemy zrozumieć, nabyć doświadczenia, które, jak twierdzi, zostaje już z nami po tym, jak środek przestaje działać. Z antropologicznego punktu widzenia można powiedzieć, że owe doświadczenie jest mistyczne w sensie L. Levy-Bruhla, a zatem Pollan dzięki środkom psychodelicznym projektuje nowe kulturowe doświadczenie o charakterze magiczno-metamorficznym. Psychodeliki są próbą przedefiniowania relacji człowiek – rzecz, czyli usunięcia dotychczasowego wzoru kulturowego, w którym rzecz jest przedmiotem materialnym (fakt, że traktujemy rzeczy jako przedmioty jest rezultatem triumfu nauki sprzężonej a kapitalizmem) oraz stworzenia nowego Ja o charakterze metamorficznym. Posługuje się on jednak swoim kulturowo ukształtowanym wyobrażeniem na temat natury w społecznościach pierwotnych. Jeśli środek psychodeliczny ma nam zapewnić kontakt z naturą, to trzeba pamiętać, że w tych społecznościach raczej trudno byłoby mówić o jakiś kontakcie z naturą, gdyż nie jest ona osobnym od człowieka bytem. Zażycie psychodelika wzmacnia tylko, i niejako realizuje, spotkanie ze swoim własnym wyobrażeniem natury, człowiek pod jego wpływem niegdzie nie powraca, do jakieś stanu natury, lecz po prostu intensywniej przeżywa swoje doświadczane właśnie wyobrażenie (wspomina o tym zresztą w rozmowie). Środek ów nie wywoła w człowieku tego, czego w nim nie ma, a co w nim jest, jest tam „włożone” przez kulturę w postaci określonych przekonań.

Trzecia jest konsekwencją dwóch powyższych. Opisując swoje przeżycia pod wpływem psychodelików stwierdza, że dzięki nim, „Uświadamiasz sobie, że nie jesteś tożsamy z własnym <<ja>> i jest to bardzo przyjemne i pożyteczne. Niewątpliwie ma wpływ na twoje dalsze życie, bo zaczynasz postrzegać swoją zwykłą tożsamość jako konstrukt. Nabierasz do siebie dystansu. Rozumiesz, że nie musisz zawsze swojego ego słuchać, że ono ma jakieś swoje interesy i potrzeby, a ty niekoniecznie musisz za nimi podążać”. Autor proponuje rozwiązanie problemów wielowymiarowych i niezwykle skomplikowanych, takich jak podziały społeczne i nierówności społeczne oraz kwestię zanieczyszczenia środowiska, środkiem psychodelicznym otwierającym na nieznany mi dotąd wymiar, po doświadczeniu którego będę kochał wszystkich ludzi i żył w zgodzie z naturą. W swojej ostatniej książce pt. Gniew Tomasz Markiewka celnie sportretował gniew części społeczeństwa amerykańskiego, który został przekuty na pewne decyzje polityczne, jakie podejmowali rozgniewani. Czy naprawdę Pollan jest tak naiwny, że zażycie środka psychodelicznego to zmieni? Jednego można być pewnym owa praktyka terapeutyczna realizuje strategię prywatyzacji (ja – świat), w której wykluczone jest wszystko to, co publiczne, społeczne i polityczne, która jest funkcjonalna wobec neoliberalnego hiperindywidualizmu. Taka praktyka terapeutyczna leczy (o ile w ogóle) skutki, a nie przyczyny, który nie są indywidualne, lecz systemowe. Ponadto jest dla mnie kontrowersyjnym stwierdzenie, że bezproblemowym dobrem jest świadomość, że Ja to konstrukt, o czym pisałem powyżej.

Nie jestem wcale pewien, czy zbyt duży poziom refleksyjności względem Ja a ego jest taki bezpieczny dla tożsamości jednostki, albowiem może ona w zasadzie zacząć nieustannie reflektować nad tym, czego naprawdę chce moja Ja, a czego chce ego, co może prowadzić do niepożądanych stanów psychicznych. Propozycja Pollana to nowa odsłona skupienia się na sobie, do którego prowadzą techniki terapeutyczne i powielenie w nowej odsłonie „tyranii intymności”, o czym w przekonujący sposób pisał Richard Sennett, twierdząc, iż aksjologia i metodologia psychologii skupiała się na tym, co indywidualne, poszukując we wnętrzu jednostki, jej psychice, rozwiązania wszelkich kłopotów i problemów z zupełnym pominięciem kontekstu kulturowego ową psychikę tworzącą. Wynikiem tego jest zaabsorbowanie sobą, skupienie się na analizie swojego Ja, „[…] wszystko – twierdzi Sennett – sprowadza się do motywu: czy naprawdę to czuję? Czy naprawdę mam to na myśli? Czy jestem autentyczny?”[27]. Moje wątpliwości możne wzmocnić odwołując się do niezwykle ciekawego tekstu Phillipa Cushmana pt. Why the self is empty[28]. W artykule tym postawiona jest śmiała hipoteza, iż depresja związana jest z samorefleksją i poszukiwaniem siebie, gdyż owo odpowiednio głębokie poddawanie się refleksji może doprowadzić do stwierdzenia, że jaźń jest pusta. Z mojego punktu widzenia ktoś taki rozpoznaje proces kulturowego konstruowania „siebie”, na który zupełnie nie był przygotowany, będąc przekonanym, że jakieś Ja istnieje, i było ono zawsze, już gotowe. Jeśli amerykański psycholog ma rację, to psychologia jest nauką, która w pewnej mierze nieświadomie odpowiada za stworzenie leczonej przez siebie choroby.

Dobrym przykładem tego, iż Pollan, jak i spora część psychologów, jest ślepa na sferę publiczną, jest następujący fragment wywiadu dotyczący choroby, jaką jest depresja. Jego zdaniem „[…] psychodeliki mogą się stać pomocne osobom cierpiącym z powodu rozmaitych zaburzeń i problemów. A tutaj wyniki są naprawdę obiecujące. Działają doskonale w przypadku ludzi, którzy grzęzną w destrukcyjnej narracji, w obsesyjnym myśleniu. Współczes­na psychiatria nie potrafi sobie zbyt dobrze radzić z tego rodzaju problemami – leki, którymi dysponuje, nie są bardzo skuteczne, mają za to sporo objawów ubocznych. Osiągnięcia kardiologii, onkologii czy epidemiologii na poziomie statystycznym wyraźnie polepszyły poziom zdrowia w populacji i podniosły średnią długość życia. Tymczasem problemów psychiatrycznych jest coraz więcej, a leki działają coraz słabiej. Jeśli zatem psychodeliki okażą się naprawdę skutecznym narzędziem pomocy ludziom cierpiącym z powodu depresji, uzależnień i lęków, będzie to oznaczało przełom w psychiatrii. Badania trwają, setki ludzi rekrutują się jako ochotnicy. Za 5–10 lat będziemy wiedzieć już znacznie więcej”.

Co ważne, w wywiadzie kilkukrotnie dziennikarz wyraźnie sugeruje istnienie sfery publicznej ujmowanej i jej chorobowym stanie, Pollan skupia się jedynie na leczeniu objawów, nawet nie odnosi się do tego zagadnienia, jakby go zupełnie nie zauważał (i tak jest w istocie). Zamiast książki Pollana znacznie lepiej przeczytać Realizm kapitalistyczny Marka Fishera, który wskazuje na związek rozrostu zaburzeń psychicznych z kapitalizmem, przy czym nie chodzi o skrajne przypadki chorób psychicznych (schizofrenia), ale pokazanie związku powszechniejszych zaburzeń z kapitalizmem (depresja, choroba dwubiegunowa, ADHD). Jego zdaniem „[…] należy koniecznie przeformułować narastający problem stresu (o rozstroju nerwowego) w społeczeństwach kapitalistycznych. Zamiast zakładać, że to jednostka sama ma sobie poradzić z własnymi problemami, tj. zamiast akceptować rozpowszechnioną prywatyzację stresu, tak jak to miało miejsce w ciągu ostatnich 30 lat, powinniśmy zapytać: dlaczego pogodzono się z tym, że tak wielu ludzi, a zwłaszcza tak wielu młodych ludzi, jest dzisiaj chorych? <<Plaga chorób psychicznych>> w społeczeństwach kapitalistycznych sugerowałby, że kapitalizm jest daleko od tego, by być jedynym naprawdę działającym systemem, że jest zasadniczo dysfunkcjonalny, i że koszt tego wydaje się działać, jest bardzo wysoki”[29].

Pollan nie proponuje rozwiązania problemów Ameryki i świata, lecz ich zaleczenie poprzez mózgodoping, który i tak przecież nie będzie dostępny dla wszystkich, chociażby ze względów finansowych.

Zmieńmy kulturę!

Na koniec mojego artykułu musi paść ważne pytanie: i co tego? I co z tego, że wiem, że coaching czy mindfulness leczy skutki, a nie przyczyny? Co z tego, jeśli już jestem tak uformowana jednostką? Co ma zrobić rodzic, którego dziecku pomaga mindfulnes, bo niewątpliwie może pomagać? Co ma zrobić osoba chora na depresję w analogicznej sytuacji? To jest właśnie przemoc systemu neoliberalnego, „realizmu kapitalistycznego” przy zastosowaniu której podmiot, np. rodzic dziecka, jest bezradny, nawet wtedy, kiedy o tym wszystkim wie, bo czyż zrezygnuje z leczenia dziecka? To ono ponosi koszty. Na jedno tylko chciałbym wskazać: nie kierujemy, podobnie  jak Mark Fisher, swojej refleksji nad samym sobą, i tego, czego doświadczamy, ku psychicznemu wnętrzu, a kierujemy ku społecznemu zewnętrzu, które koniec końców tworzy to, co wewnętrzne. To zadanie dla nas wszystkich, troska o sferę publiczną, bo w ostateczności jest to troska o nas samych. Wyznaczanie kierunków zmian społeczno-kulturowych to zadanie dla socjologii obywatelskiej proponowanej na łamach niniejszego czasopisma.

[1] Mark Fisher, Realizm kapitalistyczny, przeł. A. Karalus, Instytut Wydawniczy Książka i Prasa, Warszawa, 2020.

[2] Richard Sennett, Upadek człowieka publicznego, przeł. H. Jankowska, Warszawskie Wydawnictwo Literackie „Muza”, Warszawa 2009.

[3] Jerzy Kmita, Z metodologicznych problemów interpretacji humanistycznej, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa, 1971.

[4] David Graeber, Praca bez sensu: teoria, przeł. M. Denderski, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa, 2019.

[5] Michel Foucault, Filozofia, historia, polityka. Wybór pism, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa – Wrocław, 2000

[6] Wyalienowanie kapitalistycznego człowieka pracy znakomicie opisuje w Polsce Monika Kostera, której artykuły są do znalezienia w „Nowym Obywatelu”.

[7] Mark Fisher, Realizm kapitalistyczny.

[8] Mark Fisher, Realizm kapitalistyczny…, s. 56-67.

[9] Magdalena Szpunar, Kultura cyfrowego narcyzmu, Wydawnictwo AGH, Kraków, 2016.

[10] Mówiąc o samozwańczych coachach, szczególnie coachach biznesu, mam na myśli takich, którzy sami siebie powołują do życia jako taki byt. Nie ukończyli oni zazwyczaj odpowiednich studiów i kursów w tym zakresie certyfikowanych przez profesjonalistów.

[11] Nawiasem mówiąc można postawić w tym miejscu pytanie: zainwestował, żeby się rozwinąć, czy zainwestował, kiedy już się rozwinął? Jeśli w grę wchodzi pierwsza opcja to interesujące jest skąd wziął pieniądze (skąd miał, jak nie miał), jeśli druga, to po co inwestował, jak już się rozwinął (jeśli się rozwinął, osiągnął finansowy sukces, to nie był mu do tego potrzebny rozwój osobisty).

[12] Powyższe informacje są dostępne na stronie MentalWay: www.mentalway.pl

[13] https://www.youtube.com/watch?v=dp89suL_KUQ&t=26s

[14] Iwona Kabzińska, Nadwrażliwi – kulturowi „odmieńcy” [w:] „Etnografia Polska”, t. 61, z. 1-2, 2017, s. 83-103.

[15] Katarzyna Gurczyńska-Sady, Człowiek jako słowo i ciało: w poszukiwaniu nowej koncepcji podmiotu, Wydawnictwo Universitas, Kraków, 2013.

[16] http://www.autentycznybiznes.com.pl/about/ Data dostępu: 07.09.2018. Pisownia oryginalna. Wszystkie dalsze cytaty pochodzą z tej właśnie strony.

[19] Peter Burke, Kultura ludowa we wczesnonowożytnej Europie, przeł. R. Pucek, M. Szczubiałka, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa 2009, s.114.

[20] Kwestia sukcesu takich postaci to temat na osobny artykuł. Trzeba uwzględnić zasoby wiedzy, klasę, pochodzenie społeczne, kapitały kulturowe, ekonomię uwagi, i na ich rekonstrukcji dopiero da się zauważyć dlaczego pewne osoby decydują się wziąć udział w takich szkoleniach,  i może to działać – efekt placebo i autosugestia.

[21] Magdalena Szpunar, O istocie uważności w nieuważnym świecie, maszynopis.

[22] Michał Rydlewski, Samoświadomość a gładkość funkcjonowania w kulturze [w:] „Zjawisko szaleństwa w kulturze”, red. M. Kasprowicz, M. Kopyciński, S. Drelich, Wydawnictwo Naukowe UMK w Toruniu, Toruń, 2010, s. 66-77.

[23] Szerzej patrz: Tomasz S. Markiewka, Gniew, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec, 2020, s. 82-94. Autor trafnie uchwycił społeczne konsekwencje praktyk skupionych na Ja.

[24] Pojawia się pytanie, czy jest to gest intencjonalny czy też nie. Jeśli nie, to źle świadczy o zdolnościach poznawczych samych psychologów, jeśli tak, to niezbyt dobrze świadczy to o ich moralności. Chyba, że w grę wchodzi zupełny brak możliwości kontrolowania przez samych profesjonalnych, w tym akademickich, psychologów swojego dyskursu zaanektowanego przez innych.

[25] Michał Rydlewski, Fikcjonariusze fałszywej ideologii: antropologia coachingu [w:] „Antropologia, media, komunikacja”, red. M. Czapiga, M. Rydlewski, Wydawnictwo Uniwersytetu Wrocławskiego, 2019, s. 39-69.

[26] https://przekroj.pl/spoleczenstwo/patrzec-jakegozostajewtyle-tomasz-stawiszynski. Wszystkie poniższe cytaty pochodzą z tego właśnie wywiadu.

[27] R. Sennett, Upadek człowieka publicznego, przeł. H. Jankowska, Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA. Warszawa, 2009, s. 433.

[28] P. Cushman, Why the self is empty [w:] „American Psychologist” 1990, nr 45, s. 599-611.

[29] Mark Fisher, Realizm kapitalistyczny, s. 33. Zob. także Byoung-Chul Han, The Burnout Society, Stanford University Press, Stanford California 2015.